When you graduate

Pod koniec roku akademickiego każdy student doświadcza załamania nerwowego. Nagle cały świat rozpada się nad przed oczami, widzimy bezsensowność naszego studiowania, wszystkie porażki swojego dotychczasowego życia i wielkie świecące pustki na koncie bankowym. Dzieje się tak za każdym razem, gdy musimy zmusić się do nauki i pisania prac zaliczeniowych. And then "procrastination" is our second name... W zasadzie nic dziwnego, bo pod koniec roku nikt nie ma dostatecznej motywacji i siły by zmagać się z jakimiś uczelnianymi bzdurami. Instead, rozmyślamy nad sensem życia, wynajdujemy najmniejsze wymówki, które odciągną nas od nauki, tłumaczymy sobie, że studiowanie i tak nie ma większego znaczenia, bo i tak pracy nie dostaniemy po studiach. Nawet nasz pokój w tym czasie jakoś magicznie zamienia się w najbardziej aseptyczne środowisko, w jakim kiedykolwiek mieszkał człowiek. A my magicznie zamieniamy się w owładniętych czystością maniaków z zaburzeniami kompulsywno-obsesyjnymi. As I said... procrastination.
Ale w końcu nastaje tak zwany "dzień przed" i z dosłownie fizycznym bólem zostajemy cały dzień w domu i wkuwamy, albo próbujemy napisać wypracowanie, które powinno być oddane za pięć godzin. Niektórym potrzeba po prostu presji czasu... mnie niekoniecznie. Pod presją pracuję jeszcze gorzej i choć co roku powtarzam sobie, że zacznę się uczyć we wrześniu... wiecie jak to wygląda. Za każdym razem tak samo. Może dlatego, że dotrzymywanie obietnic nam samym wychodzi zawsze najgorzej. Ale nie musimy przecież zwalać całej winy na siebie, prawda? Zwalmy ją na system edukacyjny. 
Od pierwszego semestru na UP wiedziałam, że nie polubię się z systemem jaki panuje na uczelniach wyższych. Nie wiem kto wymyślił sesje egzaminacyjne, ale według mnie są one nieskuteczne, beznadziejne i po prostu głupie. "Egzekwowanie wiedzy" na końcu semestru jest równoznaczne z "zakuj dwa dni przed, zdaj na 3, zapomnij dosłownie po". Sesja nie jest dla tych, którzy rzeczywiście się czegoś nauczyli, ale dla tych, którzy umieją szybko przyswajać dużą dawkę wiedzy encyklopedycznej. Coś o tym trochę wiem, bo jestem po zajęciach z Louis, speca od oceniania kształtującego, która nie kryła się z tym od samego początku, że chce nam wyprać mózgi swoją metodyką oceniania. Chyba jej się udało, bo dość dużo o tym myślałam, ale to w cale nie znaczy, że mam większą motywację, żeby napisać esej na jej zajęcia (dajcie spokój! deadline jest do piątku! :D). Ale tak już na poważnie, to powinnam zabrać się za ten esej. Procrastination.
Gdy ja staram się zamknąć rozdział w moim życiu pod górnolotnym tytułem "Teaching in English- bilingual classroom", dzieciaki w Holandii już mają swoje świadectwo ukończenia szkoły średniej w ręce.  Tradycją w Holandii jest - jeśli mnie zapytacie, uważam, że jest to genialne-, że absolwenci, którzy zdali maturę, wywieszają na holenderskiej fladze swoje plecaki. Pewnie, żeby pochwalić się przed sąsiadami. Ale tak czy, inaczej, ten zwyczaj powinniśmy zaadaptować w Polsce, bo jest trochę śmieszny, ale generalnie fenomenalny. Ktoś powinien przegłosować to w sejmie na następnym posiedzeniu. Mówię poważnie.
Trochę zazdroszczę tym dzieciakom. Już zaznali wolności. A ja nadal się męczę samym tym, żeby zmusić się do pisania. Powtarzam sobie, że to tylko jeszcze jeden esej, ale to też nie pomaga. Wolność czuję już wyraźnie, jest za rogiem, pod samymi drzwiami, czeka i czeka, a ja jestem zbyt leniwa, żeby skończyć jedną małą rzecz i po nią wyciągnąć. Może dlatego, że pierwszy raz w życiu czuję pod nosem poprawkę, jakby była zgniłym jajkiem. Ale jak na razie, skoro nie mam jeszcze wyników, nie będę się nad tym zbytnio zastanawiać. Będzie co będzie, trzeba robić swoje. I może jak skończę za tydzień studia na HvA, to też wystawię swój plecak za okno... tylko będę potrzebowała polskiej flagi!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rowery i ruch drogowy w Holandii

The green bench - śladami The Fault in Our Stars

Podwodny tunel i kolejny most - Antwerpia cz. 3