Aleksandra

Tak, w Starbucksie też się nie wysilają dla Aleksander ;)
Możecie nazwać mnie hipokrytką. Ale to nie tak. Zaraz wam wytłumaczę.
Mam na imię Aleksandra.
Nie Ola. Nie Oleńka. Olusia. Alex. Olka. Olcia. I - o błagam nie!- Olga.
Aleksandra.
A-L-E-K-S-A-N-D-R-A
10 liter. 4 sylaby. 1 wcale nie tak długi wyraz.
W dowodzie mam zapisane, że jestem Aleksandrą. Tak dali mi na imię rodzice, gdy się urodziłam. Tak mnie ochrzczono. 
Formalnie jestem Aleksandrą. Ale tak na prawdę nigdy nią nie byłam. Chociaż każdy wie jak mam na imię, nazywa mnie Olą. Z rzadka Olusią. Dla jednego specjalnego wyjątku jestem Olcią.
Czy mi to przeszkadza? Czy zdrobnienia mnie irytują i frustrują? Nie. Chyba dlatego, że się do nich przyzwyczaiłam. Ale zdrobnienia nie są po to, aby ich nadużywać lub, co gorsza, zastępować nimi całkowicie pełne imię. Zdrobnień używamy najczęściej, gdy chcemy podkreślić swój zażyły stosunek z drugą osobą. Mają sprawić, że nasze imię będzie wypowiedziane z większą niż na co dzień słodyczą i poufałością. Z większą miłością i serdecznością. Mają być wyjątkowe.
Dlatego gdy zazwyczaj się przedstawiam, mówię, że mam na imię Aleksandra. Nie Ola. I dlatego uwielbiam gdy słyszę, że bliska mi osoba mówi do mnie per Olusia i Olcia. Chociaż muszę przyznać, że Olcia w ustach innej osoby niż ta jedna jedyna, brzmiałoby zbyt przerysowanie i śmiesznie. 
W Polsce zazwyczaj wygląda to tak:
"- Cześć, jestem Aleksandra.
- Cześć. Miło mi poznać. Ola, tak?"
Tak było w szkole. Tak było w każdej nowej sytuacji. Tak jest zawsze. W Polsce nie istnieje takie imię jak Aleksandra. A przynajmniej nie w praktyce. Aleksandra jest utożsamiana z Olą, a co gorsza czasami nawet z Olgą, co przyprawia mnie o irytację większą niż powierzchnia dwóch Ameryk razem wziętych. I ten dziwny fenomen objawia się tylko w Polsce! Dziwne, prawda?
Od zawsze lubiłam swoje prawdziwe imię. Nigdy nie miałam z nim problemu. Do pewnego czasu nie zastanawiałam się także, dlaczego dla wszystkich jestem Olą. No właśnie, do czasu. A teraz? Teraz wiem, że nie zmienię tego jak patrzą na mnie wszyscy, którzy mnie znają. Dla nich zawsze będę Olą, dla niektórych Olką, Olcią i Oleńką, a dla zdenerwowanej na mnie mamy pozostanę Aleksandrą. Ale mogę zrobić coś jeszcze. 
Od tygodnia mieszkam w Amsterdamie. Tutaj, gdy mówię, że nazywam się Aleksandra, to rzeczywiście nią jestem. I muszę przyznać, że choć jeszcze nie całkiem przywykłam do tego, że moi koledzy z zajęć wołają na mnie "Aleksandra", to jednak jest to niesamowite uczucie. Bo to imię dodaje mi pewności siebie. Ma w sobie coś majestatycznego, wyrafinowanego. Coś, co każe mieć do drugiej osoby szacunek. Aleksandra to żeński odpowiednik imienia Aleksander, które z greckiego znaczy "obrońca ludzi". To chyba samo mówi za siebie. Kto mnie zna, wie teraz, że rzeczywiście to imię do mnie pasuje. Imiona mają znaczenie. A co niby ma mówić imię Ola?
Zapytacie może skąd więc ta hipokrytka na początku... Cóż, skoro tak kocham moje imię, moje pełne imię, to dlaczego ten blog nazwałam "Ola happiness station", a nie "Aleksandra happiness station"? Wszystko na tym świecie ma swoje znaczenie. Ma swój PoWód. I to także. Ale na odpowiedź na to pytanie będziecie musieli jeszcze trochę poczekać.
A więc... Cześć, mam na imię Aleksandra ;). I nie będę pisać tylko o tej półrocznej podróży do Amsterdamu. Będę pisać o sobie. O sobie tutaj, tam i wszędzie. Jeśli Cię zainteresowałam... czytaj dalej :).

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Rowery i ruch drogowy w Holandii

The green bench - śladami The Fault in Our Stars

Podwodny tunel i kolejny most - Antwerpia cz. 3