Popcorn na lekcji? Poproszę! - czyli, jak się studiuje na HvA

Ten post zostaje napisany na specjalne życzenie. Uwielbiam dostawać feedback, i to tym bardziej pozytywny, oraz wszystkie wskazówki i sugestie, więc biorę sobie do serca ostatnio usłyszaną prośbę i piszę dziś o moim życiu uczelnianym na wygnaniu, a przepraszam, miałam na myśli Erasmusa...
HvA, czyli Hogeschool van Amsterdam (Amsterdam University of Applied Sciences) jest o oczko niżej, w klasyfikacji uczelni wyższych w systemie holenderskiej oświaty, od prawdziwego uniwersytetu. Cały system edukacji jest tutaj dość zagmatwany i trudno by było mi go wytłumaczyć, ale na dzień dzisiejszy warto wiedzieć tylko, że w Holandii są dwa poziomy "szkół policealnych". Niższy poziom to hogescholen (HBO), czyli coś jak nasze politechniki i akademie, chociaż na moje oko jedyną różnicą pomiędzy HBO i uniwersytetami jest to, że hogescholen oferują bardziej praktyczne nauczanie. Czyli mniej teorii i researchu, a więcej nauki przez praktykę. Najwyżej, jeśli chodzi o edukację, plasują się uniwersytety (WO), które nastawione są na bardziej akademicką wiedzę. Warunkiem dostania się na uniwersytet jest albo ukończenie liceum na najwyższym poziomie (VWO), albo uzyskanie magistra na HBO. Jeśli mam być całkiem szczera, to cały system oświaty charakteryzuje duża segregacja i trudno wyjść z toru, który obiera się w podstawówce. Jak mówiłam, jest to dość skomplikowane, ale jeśli chcielibyście się o tym dowiedzieć trochę więcej, to polecam wikipedię, bo jest to w miarę dobrze wytłumaczone.
Tak czy siak, przez te kilka miesięcy miałam okazję studiować na HvA (czyt.: "hawja" XD) i chociaż mogę uczciwie skrytykować niektóre wady systemu edukacyjnego w Holandii, widzę też wiele zalet. Może wynikają one czasami bardziej z kultury holenderskiej niż samego systemu, ale według mnie, moglibyśmy dużo nauczyć się od Holendrów. 
Jedną z zalet i tym samym wad studiowania tutaj jest płatne czesne. Studencie płacą krocie za uczenie się na uniwersytetach. Mogłoby wydawać się to stuprocentową porażką systemu edukacyjnego, bo tym samym ogranicza się dostęp do szkół wyższych uczniom mniej zamożnym, ale... Jest duże ALE. Jeśli student płaci, student w pewien sposób może też wymagać. I nie wygląda to jak na studiach zaocznych w Polsce. Nauczyciele akademiccy na prawdę się starają, nie opuszczają wiele godzin i wymagają, mając świadomość, że uczniowie płacą i chcą się czegoś nauczyć. Więc kontakty student-profesor, są tu też bardzo inne niż w Polsce. Jedna różnica wynika czysto z kultury. Opowiadałam wam na samym początku o trzech warstwach kultury (kultura jak cebula, kojarzycie?). Ostatnią warstwą, najbardziej ukrytą, którą poznaje się po dłuższym czasie, są "basic assumption", czyli zasady panujące w danej kulturze (mniej więcej). Holendrzy są otwarci i prostolinijni to jedno, to można zauważyć po kilku minutach, ale bardziej schowaną cechą jest tzw. "low power distance". Polega to mniej więcej na tym, że Holendrzy nie przywiązują dużej wagi do etykiety pomiędzy nauczycielem i uczniami, bo uważają że są oni sobie równi. W Polsce, co mnie niesamowicie drażni, każdy student zwraca się do swojego wykładowcy po tytule. Pani Profesor to, Pan Doktor tamto... Tutaj podawanie ręki swojemu nauczycielowi, rozmawianie o życiu prywatnym nauczycieli, czy mówienie grzecznym slangiem nikogo nie dziwi, bo jest normalne. Tak więc, uczą mnie Liz, Louis, Beth i Frans, a nie profesorowie. Przyznam się szczerze, że na początku doznałam szoku, bo nie potrafiłam zwrócić się do Liz, która jest ode mnie jakieś trzy razy starsza, po imieniu. Tym bardziej, że w języku angielskim nie ma żadnych dobrych odpowiedników dla "proszę Pani/Pana" (Sir i Madam są jeszcze bardziej oficjalne niż tytuły naukowe). Wynika to głównie z tego, że kultura polska charakteryzuje się bardzo dużym dystansem społecznym ("high power distance").
Overall, wydaje mi się, że płatne czesne wychodzi studentom na dobre, bo wykładowcy bardziej przykładają się do swojej pracy i są otwarci na potrzeby studentów. Czyli tak jak zawsze powinno być. Jednym z moich wielkich problemów na UP było to, że wykładowcy wydają się być na uczelni nie dla studentów, ale dla własnego rozwoju i doktoryzowania się... przy czym zawsze olewają nas. A nie tak powinno być.
Powiecie, że jedzenie na zajęciach jest brakiem szacunku dla wykładowcy. Ale tak nie jest. To tylko kolejna różnica kulturowa. Podejście nauczycieli jest takie: jeśli jesteś głodny, to jedz, ale nie przeszkadzaj. I nikogo to nie obraża. Więc jedzenie popcornu na zajęciach też nikogo nie zdziwiło. Pewnego dnia Louis przyszła na zajęcia z dwoma ogromnymi wiadrami słodkiego popcornu i powiedziała, że dzisiaj zrobimy sobie seans filmowy. Oczywiście film nie trwał dłużej niż pół godziny i był o ocenianiu kształtującym, ale i tak była to miła lekcja. Takiej sytuacji na polskim uniwersytecie nie potrafię sobie wyobrazić.
Uwielbiam windy na HvA, bo jest ich cztery i są niesamowicie szybkie. W zasadzie nigdy się na żadną winę nie czeka, bo zawsze któraś szybko dociera na piętro, na którym jesteśmy. I wszystko fajnie, ale windy czasami się psują, prawda? W ostatnim tygodniu weszliśmy do windy (zajęcia mieliśmy na szóstym piętrze) w jakieś piętnaście osób. Drzwi się zamknęły i nie minęłam sekunda, a słyszymy alarm. No więc... utknęliśmy w windzie na parterze :D. Sytuacja była całkiem zabawna, pomimo piętnastu osób stłoczonych razem w ciasnej przestrzeni. Byliśmy zamknięci przez jakieś pięć do dziesięć minut i nic się wielkiego nie stało - jak mówiłam, winda się nawet nie ruszyła z parteru. Ale tak czy inaczej, po wyjściu większość z nas stwierdziła, że skorzysta ze schodów. Wejście na szóste piętro po schodach było dla mnie nie lada wyczynem. Chyba trzeba się zabrać za siebie.
Budynki HvA rozsiane są po całym Amsterdamie. Mój znajduje się blisko centrum, na tzw. "Science Lane". W Kohnstammhuis (KMH), bo tak nazywa się ten budynek, jest budynkiem wydziałowym dla edukacji, i choć jest dość stary, to adaptacja na szkołę wyszła im genialnie. KMH jest nowoczesny i dobrze zorganizowany, szkoda że nasz na Ingardena nie wygląda podobnie. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rowery i ruch drogowy w Holandii

The green bench - śladami The Fault in Our Stars

Podwodny tunel i kolejny most - Antwerpia cz. 3