#Zakątki Amsterdamu 12: Amsterdam Museum
Muzeum Amsterdamu, jak łatwo się domyślić, przedstawia historię miasta i opowiada o różnych ciekawostkach. Nie mogę do końca sprecyzować prawdziwego powodu powstania muzeum, bo poszczególne wystawy mają chyba tylko to wspólne ze sobą, że mieszczą się w kategorii "opowieści o Amsterdamie". Więc jest trochę ze sztuki holenderskiej, trochę z przekroju historii i rozwoju miasta, trochę o kolonializmie, trochę o religii i wreszcie o współczesnym Amsterdamie. Mówiąc w skrócie wielki miszmasz.
Pomijając wszystkie większe i mniejsze ekspozycje czasowe, czy też stałe, jedna wystawa jest godna wspomnienia. "DNA Amsterdamu" jest, jak to bywa we współczesnych muzeach, wystawą interaktywną z audio przewodnikiem i dość interesująco mówi o życiu w mieście od jego powstania aż po współczesność.
Więc zaczynamy ekspozycję od odkopanego przez archeologów buta z XIII wieku. I o dziwo nie jest to jakiś przypadkowy eksponat, bo łączy się z wyjaśnieniem budowy miasta, które powstało na palach.
Jeśli chodzi o różne wizualizacje i zestawienia obrazowe, to muzeum dosłownie spisało się na medal. Ciekawie pokazane jest porównanie wysokości nad poziomem morza różnych punktów w Amsterdamie z innymi europejskimi stolicami. Albo też ilość drewnianych pali podtrzymujących ważne budynki w mieście. Wydaje mi się, że takie ciekawostki przedstawione w ten sposób byłyby równie frapujące dla mieszkańca Amsterdamu, jak i dla turysty.
W dalszej części wystawy jest więcej historii i sztuki, więc nic godnego uwagi, gdy czyta się i ogląda o tym samym po raz dziesiąty. A tak było w moim przypadku. Jednakże nawet opowiadanie o historii może być ciekawe, gdy robi się to w dobry sposób. Jednym z interaktywnych eksponatów był rower którym można było napędzać projektor filmowy. Koncept był taki, że można było "przejechać się" po ulicach Amsterdamu w XIX wieku, a później zmienić obraz na dzisiejszy Amsterdam.
Nie wiem, co mnie tak urzeka w miniaturkach i domkach dla lalek, ale niezmiernie mi się podobają. |
Kolejny z bardziej pomysłowych eksponatów to makieta amsterdamskich kamienic, w której oknach znajdowały się towary importowane z kolonii holenderskich w XVII wieku, więc przyprawy, kawa i zioła. I może nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie możliwość powąchania cynamonu, kawy, goździków, kardamonu i wielu innych. Dzieciaki na tej wystawie bawiłyby się świetnie!
No to zobaczenie marihuany na żywo mogę już odhaczyć na swojej bucket list? XD |
Na uwagę zasługuje też zrekonstruowany bar z dzielnicy Jordaan. Nie z powodu swojej osobliwości i klienteli, o czym chyba wolałabym nie pisać, bo kto nie wie temu nie żal, ale dlatego, że jest najbardziej kolorowym punktem muzeum. A jak chcecie się coś dowiedzieć więcej o Cafe 'T Mandje to sobie wygooglujcie.
Long story short, muzeum oceniam na jakieś trzy na pięć gwiazdek, warte zobaczenia, ale nie konieczne do przetrwania.
Zmiana tematu o 180 stopni. Aktualnie przygotowuję się do egzaminów w najbliższych dwóch tygodniach i piszę prace zaliczeniowe na ocenę, więc potrzebuję ciszy i spokoju. Skupienia. Nie pamiętam, czy o tym wam już opowiadałam, ale za ścianą mieszka Kolumbijczyk. Facet jest przerażający. Tym bardziej, że jeśli już jest w mieszkaniu to jest bardzo głośny. A zazwyczaj jest, gdy ja potrzebuję spokoju. Gościu nie potrafi rozmawiać. On wrzeszczy. I wszyscy, którzy mnie znają, od razu pomyślą, że to ja nie potrafię rozmawiać tylko wrzeszczę. I nie będę się sprzeczać, bo mielibyście rację. Tylko, że ten Kolumbijczyk podnosi mi poprzeczkę bardzo wysoko. Wyobraźcie sobie największą kłótnię, taką z wrzaskami, trzaskaniem drzwiami i talerzami, czerwoną twarzą i śliną wytryskującą za każdym wykrzyczanym słowem. Wyobraźcie sobie, że to do was się tak wrzeszczy, strach i niepokój ogarniają wasze ciało i paraliżują was. Czuję się tak za każdym pieprzonym razem, gdy go słyszę. Bo on nie rozmawia, on się wykłóca i krzyczy, a przynajmniej tak to brzmi zza ściany. I nienawidzę każdej sekundy, gdy muszę tego wysłuchiwać. A muszę, bo głośne odtwarzanie muzyki przez słuchawki nie zagłusza jego wrzasków i gniewu.
Wiem, że za każdym razem, gdy go widzę on uśmiecha się do mnie i jest dla mnie życzliwy, ale nie mogę odeprzeć uczucia jakie ogarnia mnie podczas każdej jego kłótni. Jakby to on był zły na mnie, jakby wykrzykiwał mi to prosto w twarz i był zdolny do takiej agresji, że mógłby mnie skrzywdzić. I czuję się jak małe bezbronne dziecko, które choć zatyka swoje uszy, nie może odciąć się od tego horroru.
Wszystko czego chciałam, to mieszkania w akademiku, sama w pokoju, z długimi cichymi nocami... ale jeśli mam być całkiem szczera, to brakuje mi nocnego płaczu po drugiej stronie korytarza. Wtedy przynajmniej czułam współczucie, a teraz tylko strach i poirytowanie nocnymi konwersacjami na Skypie i głośną muzyką dancehall. Gdybym była trochę bardziej odważna, to wstałabym z łóżka o drugiej w nocy i waliła w jego drzwi dopóki by się nie zamknął. Ale jestem mną, więc nie ma mowy o żadnej konfrontacji, no i został mi już tylko jakiś miesiąc znoszenia tych kłótni.
Lustrzany labirynt... zupełnie niezwiązany z muzeum, ale jakimś trafem ktoś wymyślił, że sobie taki labirynt zbuduje. |
Komentarze
Prześlij komentarz