Polski sklep, prom i inne przygody
Dzisiaj czeka mnie lepienie pierogów ruskich (po raz pierwszy będę je robić od początku do końca sama) na pożegnalną imprezkę ze studiów. Jeszcze wyników nie ma, jeszcze nie wiemy, czy będziemy musieli coś poprawiać, ale już świętujemy. I gdzie tu logika? Tak czy inaczej, mamy się spotkać wszyscy razem przy jedzeniu i w dobrym towarzystwie. Każdy ma przynieść coś do jedzenia i picia, a ja stwierdziłam, że podzielę się z Holendrami darami Polski. Podobno pierogi ruskie pochodzą z Ukrainy, ale kto by się tam przejmował? Bardziej polskiego dania nie znam.
Jest oczywiście jeden problem z przygotowywaniem pierogów ruskich w Holandii. Otóż, tak jak pietruszki, nie znajdę tu w zwykłym sklepie twarogu, więc musiałam się poświęcić i wypłynąć na nieznane wody Amsterdamu północnego w poszukiwaniu polskiego sklepu. W Amsterdamie jest ich kilka, to znaczy polskich sklepów, a nie twarogów, ale właśnie ten jest dość dobrze zaopatrzony i znajduje się dość blisko (10 km) od Diemen, więc zabrałam rower i szczątkowe informacje z Google Maps o adresie, i pojechałam. Żeby dostać się do północnej, industrialnej, części Amsterdamu, trzeba przeprawić się promem, co samo w sobie jest już jakąś atrakcją. Promy kursują tu lepiej niż tramwaje, bo w mniejszych odstępach czasowych, i to w dodatku za darmo.
Oczywiście po drodze miałam kilka razy problem ze znalezieniem dobrej drogi i kilka razy się zgubiłam, jak to ja, w dość nieciekawych uliczkach amsterdamskiego getta. Ale nie było tak źle. Jednak gdyby nie Google Maps, nie tylko nie miałabym dziś twarogu, ale pewnie też mojego portfela i roweru. Nie no, tylko sobie żartuję. Tak naprawdę okolica nie była aż tak przerażająca, pomimo wszystkich tych fabryk i stoczni.
Więc po kilku nieszczęśliwych skrętach i błądzeniu dotarłam do polskiego sklepu. I powiem wam, że jak tęskniłam za polskim jedzeniem to tam miałam ochotę wykupić cały sklep. Pietruszka! Polski chleb! Tymbark! Tyskie! (a ja nawet nie lubię piwa) Wedel! No i twaróg. Przyjechałam po twaróg i wódkę. Twaróg kupiłam, mieli nawet wybór kilku firm, ale Lubelskiej nie kupiłam, bo nie mieli. Powiedzcie mi, jacy z nich Polacy jeśli mają do wyboru dwie marki wódki? Żałosne... Więc nie będzie dzisiaj wódki. Starałam się, ale nie wyszło. Może to i lepiej?
Jest oczywiście jeden problem z przygotowywaniem pierogów ruskich w Holandii. Otóż, tak jak pietruszki, nie znajdę tu w zwykłym sklepie twarogu, więc musiałam się poświęcić i wypłynąć na nieznane wody Amsterdamu północnego w poszukiwaniu polskiego sklepu. W Amsterdamie jest ich kilka, to znaczy polskich sklepów, a nie twarogów, ale właśnie ten jest dość dobrze zaopatrzony i znajduje się dość blisko (10 km) od Diemen, więc zabrałam rower i szczątkowe informacje z Google Maps o adresie, i pojechałam. Żeby dostać się do północnej, industrialnej, części Amsterdamu, trzeba przeprawić się promem, co samo w sobie jest już jakąś atrakcją. Promy kursują tu lepiej niż tramwaje, bo w mniejszych odstępach czasowych, i to w dodatku za darmo.
Oczywiście po drodze miałam kilka razy problem ze znalezieniem dobrej drogi i kilka razy się zgubiłam, jak to ja, w dość nieciekawych uliczkach amsterdamskiego getta. Ale nie było tak źle. Jednak gdyby nie Google Maps, nie tylko nie miałabym dziś twarogu, ale pewnie też mojego portfela i roweru. Nie no, tylko sobie żartuję. Tak naprawdę okolica nie była aż tak przerażająca, pomimo wszystkich tych fabryk i stoczni.
Więc po kilku nieszczęśliwych skrętach i błądzeniu dotarłam do polskiego sklepu. I powiem wam, że jak tęskniłam za polskim jedzeniem to tam miałam ochotę wykupić cały sklep. Pietruszka! Polski chleb! Tymbark! Tyskie! (a ja nawet nie lubię piwa) Wedel! No i twaróg. Przyjechałam po twaróg i wódkę. Twaróg kupiłam, mieli nawet wybór kilku firm, ale Lubelskiej nie kupiłam, bo nie mieli. Powiedzcie mi, jacy z nich Polacy jeśli mają do wyboru dwie marki wódki? Żałosne... Więc nie będzie dzisiaj wódki. Starałam się, ale nie wyszło. Może to i lepiej?
To czerwone po prawej na dachu wieżowca, to huśtawka. Taka atrakcja kosztuje około 20 euro, ale i tak mnie kusi, żeby spróbować... |
Widzieć polskie godło na obczyźnie... bezcenne! |
Podróż z powrotem była jeszcze ciekawsza niż w pierwszą stronę, bo wymyśliłam, że pojadę inną trasą. Pogubiłam się z kilka razy, aż w końcu powiedziałam sobie, że jadę przed siebie i gdzieś tam dojadę. No i jechałam i jechałam, aż w końcu dojechałam do pierwszego drogowskazu na Diemen. Czasami nie potrzeba nawet mapy, by dotrzeć do domu.
I nawet nie wiecie jak się cieszę, że zdecydowałam się zmienić trasę, bo gdybym tego nie zrobiła, to nigdy bym nie natknęła się na część kempingową Amsterdamu, ani na urocze wąskie uliczki z typowymi holenderskimi domkami. Po raz kolejny potwierdza się fakt, że wszystko co dobre, przychodzi z zaskoczenia i bez planowania. Czasami moja część, która potrafi tylko niszczyć i upadać, popycha mnie do czegoś dobrego, a to daje trochę nadziei.
A teraz najwyższy czas na lepienie pierogów! Trzymajcie kciuki ;).
Komentarze
Prześlij komentarz