Woda żywa

Mogłoby się wydawać, że skoro Amsterdam to takie duże miasto, to tutejsza woda jest niskiej jakości. Za twarda. Chlorowana. I pełna tych małych złych ustrojeństw, więc niezdatna do spożycia bez ówczesnego zagotowania.
Powiem wam coś. W domu, na wsi, nigdy bym nie napiła się wody z kranu, choć wodę mamy dobrą, czystą i zdrową, prosto z małego wodociągu. No dobrze, pierwsza sprawa jest taka, że gdybym była w domu to prawdopodobnie w ogóle bym nie piła wody, no chyba że byłaby to Muszynianka. A tutaj, co może wydać się dziwne, piję wodę średnio przynajmniej 3-4 razy w tygodniu. Prosto z kranu, żeby było śmieszniej.
Coś, czym byłam całkiem zaskoczona, gdy przyjechałam tutaj, był fakt iż woda prosto z kranu jest zdatna, a nawet polecana, do picia. I to nic niezwykłego i dziwnego dla wszystkich Holendrów. Przez pierwszy miesiąc oczywiście wzbraniałam się do picia wody z kranu. Po pierwsze, w smaku jest gorsza niż woda lekko gazowana. Po drugie, chyba sam fakt mnie obrzydzał. Ale woda w sklepie jest droga, a nic nie pomagało to, że kupowałam zawsze duże butelki. No i jeszcze jest jedna zupełnie odrębna kwestia. Przez dwa miesiące byłam completely clueless that plastikowe butelki po wodzie są zwrotne... Nie chcę nawet liczyć ile euro straciłam tylko dlatego, że wyrzucałam butelki do kosza. Po dwóch miesiącach w końcu ktoś mnie oświecił w tym temacie. Tylko, że było już za późno. Zaczynałam się przyzwyczajać powoli do tap water.
Pierwszym etapem było dolewanie wody na zajęciach, gdy moja "domowa" się skończyła. W całym kampusie, ale nie tylko, bo widziałam też takie w parkach i innych publicznych miejscach, są rozstawione kraniki z wodą. I jest to woda, która niczym nie różni się od wody z kranu z łazienki. Ale dolewanie wody właśnie ze specjalnego kranu uspokajało moje nerwy i wewnętrzny głód obsesyjnego czyściocha (nie wiedziałam, że aż tak byłam sfiksowana w temacie bakterii...). I tak to trwało przez większość marca i kwietnia. Aż w końcu nadszedł etap numer dwa. W kwietniu zaczęłam robić się leniwa i okazjonalnie chodziłam już do łazienki by dolać wodę. A w mieszkaniu nie miałam już żadnych oporów by to robić, tym bardziej, że przestałam kupować wodę butelkowaną.  I tak przeszłam jakoś bardzo naturalnie do trzeciego etapu. Woda to woda. Z kranu, z butelki, co za różnica? Chyba tylko w cenie. 
Biorąc pod uwagę to, że w ciągu pięciogodzinnych zajęć potrafię wypić półtora litra wody, co nigdy mi się wcześniej nie zdarzało, całkiem dużo już zaoszczędziłam. I przynajmniej tyle dobrego mogę powiedzieć o swoim "zdrowym" odżywianiu.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Rowery i ruch drogowy w Holandii

The green bench - śladami The Fault in Our Stars

Podwodny tunel i kolejny most - Antwerpia cz. 3