Kto powiedział, że w Holandii nie ma lata?
Nie pamiętam, czy już o tym wspominałam, ale ścieżki rowerowe oznaczone są zawsze kolorem czerwonym. Wściekle czerwony asfalt lub kostka brukowa. Właśnie takiego koloru teraz jestem. Koloru ścieżki rowerowej. I przyznam się bez bicia, sama jestem sobie winna.
Naiwnie wierząc, że łatwiej będzie zabrać robotę w teren, pojechałam w czwartek na plażę. Spakowałam ręcznik, trochę prowiantu i ćwiczenia z angielskiego, ubrałam sukienkę na ramiączkach i wsiadłam na rower. Niecałe dwadzieścia minut później, po bardzo odprężającym pedałowaniu, byłam już na plaży.
Błąd numer jeden. Przy temperaturze prawie 30 stopni Celsjusza, z ludźmi naokoło, z piekielnie irytującymi muszkami latającymi mi nad głową, z piaskiem wbijającym mi się w łokcie, nie byłam w stanie skupić się nawet na tyle, żeby udawać, że się uczę. Sukces numer jeden. Zrobiłam 1/3 założonej pracy-pewnie więcej niż bym zrobiła siedząc w mieszkaniu z dostępem do internetu- i udało mi się popstrykać ładne zdjęcia zachodu słońca.
Błąd numer 2. Czterysta mililitrów wody na trzygodzinnym upale, nawet jeśli wieczornym, jest oczywistym idiotyzmem z mojej strony.
Wróciłam do domu z błogosławioną niewiedzą o moich poparzonych plecach. Ale wtedy nie było jeszcze tak źle.
Lekka dygresja. Mieszkam w Diemen, zaraz za obrzeżami Amstedamu i jedyne 7 kilometrów od zatoki (a może jest to jezioro?). Więc można powiedzieć, że plażę mam pod nosem. Widzę ją każdego dnia wyglądając przez okno. Plaża znajduje się w północnej dzielnicy Amsterdamu - Ijburg. Ijburg jest częścią miasta, które powstało na sztucznej wyspie pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Więc cała dzielnica wygląda bardzo nowocześnie i jest zaplanowana od A do Z. Idealny przykład by pokazać jak Holendrzy wykorzystują to, co jest im dane z góry. Gdy tylko pogoda robi się nieco lepsza, a przez ostatnie dwa tygodnie mamy uderzenie trzydziestostopniowych upałów, cały Amsterdam zjeżdża się na plażę by trochę złapać słońca, popływać, czy popływać na łódkach. No i ja też się dałam na to naciąć.
Błąd numer 3. Pogoda była na tyle nęcąca, że zachciało mi się więcej plaży i w sobotę zrobiłam sobie powtórkę z rozrywki. Ręcznik, więcej napoi, kserówki z angielskiego i letni ubiór, ale tym razem ubrałam jeszcze strój kąpielowy, żebym mogła trochę popływać.
Błąd numer 4. Żal było mi 15 euro na krem przeciwsłoneczny. Już powinnam sobie wypisać na czole "MORON".
Błąd numer 5. Chociaż Holandia i Polska znajdują się w tej samej strefie czasu urzędowego, to jednak słońce wschodzi tutaj dużo później niż w Polsce. Więc czas trochę jest przesunięty. Plażowanie od godziny drugiej do piątej po południu jest czystym debilizmem, jeśli jest 33-35 stopni... na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć tylko tyle, że to nie ja wybierałam godzinę. Ale tak czy siak, jestem "współwinna".
Sukcesu numer 2 nie było. W sobotę wieczór i niedzielny poranek, były za to same porażki.
Nie trudno sobie wyobrazić, że spaliło mnie konkretnie i bez żadnej taryfy ulgowej (o nie... ULGA... to jedno słowo, którego tak bardzo potrzebuję). I z tym kolorem ścieżki rowerowej nie żartuję. Wszystkie moje głupie decyzje skumulowały się w naprawdę niebezpieczny stan fizyczny. Byłam dosłownie poparzona w kilku miejscach, ale nie to jest chyba najgorsze. Najśmieszniejsze jest to, że kilka dni przed plażowaniem, przeziębiłam się, więc miałam zatkany nos i obolałe gardło. Wyobraźcie sobie kombinację dwóch gorączek, jednej grypowej, drugiej która dosłownie rozpala całe wasze ciało. Nie jest mi obce, żadne z tych przeżyć. Ale osobno. Bo ich kombinacja dała mi chyba największy odlot w nocy, jaki kiedykolwiek miałam. Nic dziwnego, że rano byłam kompletnie odwodniona, kręciło mi się w głowie i choć się tego panicznie bałam, wolałam już zemdleć, żeby przynajmniej na chwilę było mi "lepiej".
A morał z tego taki, że blondynka, nawet mądra, zostaje zawsze blondynką. Zbliża się lato, więc pamiętajcie o dobrym nawodnieniu, nakryciu na głowę i dobrym filtru przeciwsłonecznym. Błagam, nie bądźcie taką blondynką jak ja.
Błąd numer jeden. Przy temperaturze prawie 30 stopni Celsjusza, z ludźmi naokoło, z piekielnie irytującymi muszkami latającymi mi nad głową, z piaskiem wbijającym mi się w łokcie, nie byłam w stanie skupić się nawet na tyle, żeby udawać, że się uczę. Sukces numer jeden. Zrobiłam 1/3 założonej pracy-pewnie więcej niż bym zrobiła siedząc w mieszkaniu z dostępem do internetu- i udało mi się popstrykać ładne zdjęcia zachodu słońca.
Błąd numer 2. Czterysta mililitrów wody na trzygodzinnym upale, nawet jeśli wieczornym, jest oczywistym idiotyzmem z mojej strony.
Wróciłam do domu z błogosławioną niewiedzą o moich poparzonych plecach. Ale wtedy nie było jeszcze tak źle.
Lekka dygresja. Mieszkam w Diemen, zaraz za obrzeżami Amstedamu i jedyne 7 kilometrów od zatoki (a może jest to jezioro?). Więc można powiedzieć, że plażę mam pod nosem. Widzę ją każdego dnia wyglądając przez okno. Plaża znajduje się w północnej dzielnicy Amsterdamu - Ijburg. Ijburg jest częścią miasta, które powstało na sztucznej wyspie pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Więc cała dzielnica wygląda bardzo nowocześnie i jest zaplanowana od A do Z. Idealny przykład by pokazać jak Holendrzy wykorzystują to, co jest im dane z góry. Gdy tylko pogoda robi się nieco lepsza, a przez ostatnie dwa tygodnie mamy uderzenie trzydziestostopniowych upałów, cały Amsterdam zjeżdża się na plażę by trochę złapać słońca, popływać, czy popływać na łódkach. No i ja też się dałam na to naciąć.
Błąd numer 3. Pogoda była na tyle nęcąca, że zachciało mi się więcej plaży i w sobotę zrobiłam sobie powtórkę z rozrywki. Ręcznik, więcej napoi, kserówki z angielskiego i letni ubiór, ale tym razem ubrałam jeszcze strój kąpielowy, żebym mogła trochę popływać.
Błąd numer 4. Żal było mi 15 euro na krem przeciwsłoneczny. Już powinnam sobie wypisać na czole "MORON".
Błąd numer 5. Chociaż Holandia i Polska znajdują się w tej samej strefie czasu urzędowego, to jednak słońce wschodzi tutaj dużo później niż w Polsce. Więc czas trochę jest przesunięty. Plażowanie od godziny drugiej do piątej po południu jest czystym debilizmem, jeśli jest 33-35 stopni... na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć tylko tyle, że to nie ja wybierałam godzinę. Ale tak czy siak, jestem "współwinna".
Sukcesu numer 2 nie było. W sobotę wieczór i niedzielny poranek, były za to same porażki.
Nie trudno sobie wyobrazić, że spaliło mnie konkretnie i bez żadnej taryfy ulgowej (o nie... ULGA... to jedno słowo, którego tak bardzo potrzebuję). I z tym kolorem ścieżki rowerowej nie żartuję. Wszystkie moje głupie decyzje skumulowały się w naprawdę niebezpieczny stan fizyczny. Byłam dosłownie poparzona w kilku miejscach, ale nie to jest chyba najgorsze. Najśmieszniejsze jest to, że kilka dni przed plażowaniem, przeziębiłam się, więc miałam zatkany nos i obolałe gardło. Wyobraźcie sobie kombinację dwóch gorączek, jednej grypowej, drugiej która dosłownie rozpala całe wasze ciało. Nie jest mi obce, żadne z tych przeżyć. Ale osobno. Bo ich kombinacja dała mi chyba największy odlot w nocy, jaki kiedykolwiek miałam. Nic dziwnego, że rano byłam kompletnie odwodniona, kręciło mi się w głowie i choć się tego panicznie bałam, wolałam już zemdleć, żeby przynajmniej na chwilę było mi "lepiej".
A morał z tego taki, że blondynka, nawet mądra, zostaje zawsze blondynką. Zbliża się lato, więc pamiętajcie o dobrym nawodnieniu, nakryciu na głowę i dobrym filtru przeciwsłonecznym. Błagam, nie bądźcie taką blondynką jak ja.
Ale zachód słońca w drodze powrotnej do domu warto było zobaczyć. |
Nie mam bladego pojęcia dlaczego, ale na całej wyspie Ijburg są króliki. Masa królików. I są przesłodkie! |
Komentarze
Prześlij komentarz