Antwerpia - bo po miesiącu Holandia już mi się znudziła

W sobotni poranek obudziłam się przed świtem, co nie jest takie trudne w Holandii, bo o tej porze roku słońce wstaje około godziny 7, ale dla mnie 5:30 była środkiem nocy. Więc to było wielkie wyrzeczenie i poświęcenie dla wielkich celów. O godzinie 6:50 już ostro pedałowałam, aby nie spóźnić się na miejsce zbiórki. Po dokładnie miesiącu, wyjeżdżałam z Holandii.
Cóż, nie wiem, czy mogę nazwać przejazd do Belgii, wyjazdem z Holandii... Bo to tak jakby powiedzieć, że było się za granicą w weekend, a mieć na myśli wypad na rowerach do przygranicznej wsi na Słowacji, tym bardziej jak się mieszka na Podhalu. Technicznie rzecz ujmując prawda, ale praktycznie... chyba nikt z nas nie uważa tego za zagraniczną wycieczkę. W zasadzie nie widać różnicy przy przekraczaniu granicy ze Słowacją, tak jak tego nie widać gdy przejeżdża się z Holandii do Belgii, więc można powiedzieć, że się to nie liczy. Na takiej "wycieczce" dalej czujemy się "jak u siebie".
Ale jedno muszę przyznać. Nigdy nie byłam w Belgii, a Antwerpię chciałam zobaczyć, więc mogę odhaczyć to na swojej "bucket list".
Wycieczka była niedroga, niezbyt dobrze zorganizowana, ale w zasadzie całkiem satysfakcjonująca i dostarczająca przynajmniej fajnych nowych ludzi do poznania. I tak oto stworzyliśmy nową małą grupkę, z którą możemy coś porobić w Holandii. Istne multi-kulti, jeśli chcecie mnie zapytać. Dwie Polki, dwóch Niemców, Meksykanka i Wietnamczyk. W zasadzie trochę słabo, bo do pełnego multi-kulti brakuje nam: Afrykanina, Amerykana i Islamisty. Wtedy bylibyśmy bardziej reprezentacyjną grupą całego świata. Oczywiście trochę sobie teraz żartuję, ale to, co chcę wam dobitnie pokazać to, to że jesteśmy prawdziwymi "international studets(ami)". Pochodzimy ze wszystkich zakątków świata, nie tylko Europy, mamy zupełnie inne kultury, myślenie, postrzeganie świata, posługujemy się innymi językami na co dzień, a jednak świetnie się dogadujemy i razem bawimy. I to jest super.
Trochę więcej o samej wycieczce i Antwerpii...

Ratusz w Antwerpii
Antwerpen znaczy po flamandzku "odrzucona ręka". Wiąże się z tym pewna legenda.
Rzeźba Brabo, rzucającego odciętą dłonią olbrzyma
Jak w każdej legendzie, mamy czarny charakter i bohatera ratującego biednych, terroryzowanych i uciśnionych, tak w tej legendzie mamy olbrzyma Druona Antigoona i żołnierza Silviusa Brabo. Ów olbrzym miał rzekomo ściągać podatki od mieszkańców Antwerpii, terroryzował ich i zbierał opłaty za przekroczenie rzeki Scheidt. Jeśli ktoś chciał się mu sprzeciwić, gigant odcinał mu rękę. Aż w końcu znalazł się na tyle odważny i śmiały, albo może głupi i w dodatku bez instynktu samozachowawczego, żołnierz, który dokonał niemożliwego. Niedość, że sprzeciwił się olbrzymowi, to jeszcze odciął mu dłoń i wrzucił ją do rzeki Scheidt. I stąd, według mieszkańców Antwerpii, powstała nazwa miasta.
Na Podhalu mamy swojego Janosika, Kraków ma Szewczyka Dratewkę, a Antwerpia swojego Brabo.
Z Belgii przywiozłam mnóstwo wspomnień i zdjęć, więc nie sposób ich wszystkich umieścić w jednym poście. Przez kilka dni będą ukazywać się treści dotyczące właśnie tej wycieczki, więc jeśli macie ochotę, zaglądajcie, czytajcie i komentujcie!

Wiem, że słowami i zdjęciami nie oddam atmosfery tamtego dnia i tego, co przeżyłam, ale mogę przynajmniej przybliżyć wam to doświadczenie ;). Miłego oglądania!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rowery i ruch drogowy w Holandii

The green bench - śladami The Fault in Our Stars

Podwodny tunel i kolejny most - Antwerpia cz. 3