Łyżeczka

Nie wiem skąd się to zabrało. W zasadzie było to tak dawno, że już nie pamiętam. Jednym z pierwszych słów, które nauczyłam Olgę była "łyżeczka". Theelepel. I jakkolwiek to dziwnie i śmiesznie brzmi, "łyżeczka" jest naszym "inside joke". Jedno zwykłe słowo, zupełnie randomowe, a można powiedzieć, że jest metaforą naszej przedziwnej przyjaźni. To jedno słowo, każda z nas będzie zawsze pamiętać.

Kilka dni temu prawie poczułam się tu, w Holandii, jak w domu. I nie dlatego, że spędziłam ten dzień z rodziną i przyjaciółmi Olgi. Nie też dlatego, że mogłam porozmawiać z kimś po polsku. Czy też nie dlatego, że w końcu oddaliłam od siebie wszystkie problemy i myśli związane ze szkołą i po prostu się odprężyłam. Przez jedną krótką chwilę czułam się jak u siebie, gdy zamknęłam oczy i udawałam, że jestem nad polskim zimnym Morzem Bałtyckim. Szum morza, świst wiatru i zapach słonej wody morskiej, piasek pod palcami. Kombinacja poczucia spokoju i czystej radości. I w zasadzie nie przeszkadzało mi, że tak na prawdę nie jestem w Polsce, tylko w Egmond nad morzem. Bo uczucie tego wewnętrznego spokoju było identyczne, jak to, które zawsze mam nad morzem. Wystarczy ten świeży zapach morza, by ukraść mój jeden uśmiech.

Ten dzień nad morzem był wszystkim czego potrzebowałam. Wygłupianie się z nastolatkami, gra w Jenga, piłka nożna na piasku, wspólny obiad w uroczym domku na plaży i wszystkie holenderskie rozmowy, których i tak nie rozumiałam, ale zabawnie było odgadywać o czym były... Takie wspomnienia chce się zapamiętać. Ten jeden dzień, był prawie tak perfekcyjny jak zeszłoroczna majówka nad morzem. Prawie.

(Jakby ktoś się zastanawiał kim jest Raul, to właśnie on. Syn znajomych rodziców Olgi.)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rowery i ruch drogowy w Holandii

The green bench - śladami The Fault in Our Stars

Podwodny tunel i kolejny most - Antwerpia cz. 3