Mexican night
Nie ma to jak wrócić po dwóch egzaminach, produkowaniu się w języku angielskim przez pięć godzin i wszystkich uczelnianych zajęciach na prawie gotowy obiad. I to jeszcze jaki, bo meksykański! Za to lubię nasze małe "kitchen parties".
Nie będę udawać, że wiem jak nazywa się potrawa, którą nam zaserwowała Marina. Nie mam o tym bladego pojęcia. Ale wiem, że nigdy czegoś podobnego nie próbowałam. Może nie były to moje smaki w stu procentach, ale jednak mi smakowało. Marina, uważając, że "we're too white" (dokładny cytat), była dość oszczędna w ostrych przyprawach, ale... i tu jej zaskoczenie, okazało się, że połowa z nas potrafi podołać ostrej meksykańskiej kuchni. Jeśli już jeść meksykańskie jedzenie to tylko z papryczkami chili i jalapeno. Jeśli miałabym jakoś opisać to danie, to zrobiłabym to tak: kukurydziany placek polany sosem z fasoli, posypany kurczakiem i serem żółtym, a na koniec oblany ostrym sosem chipotle.
Pod koniec wieczoru wszyscy stwierdzili, że chcą więcej kuchni meksykańskiej. A tak na marginesie, nachosy i moje ulubione chili con carne, to nie prawdziwe meksykańskie jedzenie, tylko "It's Tex-Mex. It's what white people think what mexican food is like" (znów cytat Mariny).
Nieubłaganie wielkimi krokami zbliża się wieczór polski.
Bedą pierogiii!!
OdpowiedzUsuń