Oczekiwania vs Rzeczywistość
"I Amsterdam" jest chyba miejscem numer jeden na sesję zdjęciową w całym Amsterdamie. Oczywiście mówię tu o sesjach turystów, bo na zdjęcia plenerowe znalazłoby się kilka całkiem przyzwoitych miejsc. Każdy, kto przyjeżdża do tego miasta, chciałby mieć zdjęcie na/pod/w/obok/na tle... i tak dalej, i tak dalej, wielkiego napisu I Amsterdam. I każdy wyobraża sobie, że to jedno zdjęcie będzie ucieleśnieniem całego wyjazdu, doskonałym podsumowaniem wycieczki, które będzie można opublikować na mediach społecznościowych.
Chyba niewiele różnię się od takich turystów...
Wysokie oczekiwania, wyobrażenia tej "rzeźby" i przedstawienia na pocztówkach niewiele mają się do przykrej codziennej szarej rzeczywistości. "I Amsterdam" znajduje się zaraz za Rijks Museum, nic więc dziwnego, że jest oblegane jak pozostawione pokrojone owoce przez muszki owocówki w lecie.
W zasadzie kiedykolwiek bym tam nie była, zawsze jest masa ludzi wspinających się po literach, skaczących po nich i robiących sobie "selfie". Jeden jedyny raz spotkałam tam tylko jedną osobę. Środek tygodnia. Całkiem po zachodzie słońca. I w dodatku deszcz. Byłam nieźle zaskoczona, że może być tam tak cicho i przyjemnie, bo zazwyczaj atmosfera tam panująca przypomina nasze podhalańskie jarmarki.
Nie dziwię się turystom, ja sama chciałam mieć ładną pamiątkę, która przypominałaby mi o pobycie tutaj. Raz spróbowaliśmy zrobić zdjęcia właśnie za Rijks. Ale średnio to wyszło. A później, jakiś miesiąc temu, napis pojawił się też przy Tropemuseum, w miejscu, przez które przejeżdżałam za każdym razem w drodze na uczelnię. Rezultaty możecie ocenić sami. Nie będę ukrywać, że bawiłyśmy się nieźle, ale wyspindranie się na te litery nie było takie łatwe jak się mogło wydawać. Zejście było jeszcze gorsze...
"A teraz co? Jak ja mam z tego niby zejść?!" |
A tak wyglądało to za pierwszym razem... |
Komentarze
Prześlij komentarz