Posty

Wyświetlanie postów z luty, 2017

Pod koniec każdego dnia

Obraz
Pod koniec każdego dnia... zachodzi Słońce. Pod koniec każdego dnia... zastanawiamy się co dobrego, pożytecznego zrobiliśmy, a co poszło nie tak. Pod koniec każdego dnia... mamy nadzieję, że jutro będzie lepsze. Że my będziemy odrobinę lepsi. Jutro zaczynamy Wielki Post, pewnie wielu z nas ma jakieś postanowienia, chce coś zmienić. A ja chcę po prostu, by kolejny dzień był lepszy. By ten tydzień, miesiąc, rok był po prostu lepszy. Bo pod koniec każdego dnia, gdy zachodzi Słońce, mam nadzieję, że noc ukoi moje myśli, a nowy dzień da mi odwagę, by skonfrontować się z tym, co wydaje się niemożliwe i przerażające.

Climbing

Obraz
Chyba muszę to powiedzieć otwarcie i głośno. Możecie powiedzieć: "A nie mówiłem/am?!". Przez około cztery lata wzbraniałam się przed pójściem na ściankę wspinaczkową. Najpierw namawiały mnie kuzynki, później okazało się, że moje przyjaciółki i moi kuzyni totalnie stracili głowę dla tego sportu, więc także kilka razy zachęcali mnie, abym z nimi poszła. A ja sukcesywnie odmawiałam. I jak się okazuje, mam czego żałować. Jeśli ktoś mnie nie zna, to nie wie o mnie jednej oczywistej rzeczy. Nie jestem typem wysportowanej dziewczyny. Co ja mówię? Ja w ogóle nie mam NIC do czynienia z ŻADNYM sportem. Innymi słowy, jestem typowym "couch potato". Wiem, że dużo osób mówi, że sport daje im szczęście, że męcząc się i pocąc, zdobywają życiową energię, nie mówiąc już nawet o zdrowiu. Tylko, że ja nie jestem taką osobą. Dla mnie sport jest równoważny zmęczeniu, wyrzeczeniom i bólu. Ludzie, sport to nie przyjemność! A jeśli tak twierdzicie, to oszukujecie sami siebie... No ok...

Wiatraki, rowery, TFIOS, czyli Holandia w skrócie i co ja tu tak naprawdę robię

Obraz
Chyba od tego posta powinnam zacząć. Ale, że jestem chaotyczna na swój sposób, to też ten blog będzie bardzo chaotyczny i nic na to nie poradzę. Co ja w ogóle robię w Amsterdamie? Czemu Holandia? Czemu Erasmus? Po co mi to było? Sama się teraz zastanawiam po co mi to było. Jak na ironię losu... Ale o tym innym razem. Wielmożni uczeni mówią, że kultura jest jak cebula - wiem śmieszne porównanie, ale w zasadzie adekwatne. Składa się z warstw (czyli, że nie tylko ogry mają warstwy). Pierwszą z nich są artefakty. Wytwory rąk ludzkich, które są widzialne, dostrzegalne przy pierwszym kontakcie z osobą lub nieznanym krajem. Wygląd osoby, strój, cechy osobnicze, jedzenie, architektura, książki, język... wszystko to, co łatwo jest nam empirycznie wychwycić. Druga warstwa jest bardziej złożona. Są nią normy i wartości, czyli niepisane, umowne, ale także spisane standardy pożądanego myślenia i zachowania, w danej kulturze. By zrozumieć i dostrzec panujące w danej grupie zasady i wartości...

Tłusty czwartek - edycja holenderska

Obraz
Gdyby nie internet i social media... zapomniałabym o Tłustym Czwartku. To tyle w temacie wtapiania się w inną kulturę i zatracania własnej. A przecież nie codziennie ma się okazję zaszaleć z węglowodanami i cukrem, i to w dodatku być całkowicie usprawiedliwionym z tego tytułu. Dzisiejszy dzień, jak kilka poprzednich, rozpoczął się deszczem, a później silnym wiatrem. Dosłownie "piździ" przez cały dzień. Wyobraźcie sobie najsilniejszy Halny, Halny stulecia... na totalnie płaskiej powierzchni. Nic nie da powstrzymać takiej siły. Podsumowując, niezbyt przyjemne i zachęcające warunki do spacerów lub przejażdżek na rowerze. Ale się poświęciłam. Prawie mnie zmiotło z powierzchni ziemi. Prawie, bo jednak to 60 kg robi swoje. Oczywiście nie dorwałam polskich pączków. Tu nie ma polskich pączków. A wtrącając małą dygresję, moja rodzina katowała mnie dziś widokiem pączków z różą. Szkoda, że nikt jeszcze nie wynalazł maszyny do teleportacji. Tu za to są podrzędne amerykańskie dough...

Mój... czwarty rower w życiu

Obraz
Pamiętam dokładnie kiedy nauczyłam się jeździć na rowerze. Pamiętam to, bo wszyscy w moim wieku umieli już jeździć na rowerze, a ja wciąż nie. Miałam jakieś 7 lat i bawiłam się z moimi kuzynami i kuzynkami na ich podwórku. Ja jako, że nie umiałam jeździć na rowerze, nie posiadałam swojego własnego pojazdu dwukołowego, ale pożyczyłam jeden od kuzynek. I tak próbowałam, metodą prób i upadków, utrzymać się na rowerze i przejechać choć mały kawałek na tyłach kamienicy w Nowym Targu. I w końcu się nauczyłam. Ale szczerze, nigdy później nie ciągnęło mnie do tego sportu - bo mnie, do żadnego sportu nie ciągnie. Mój pierwszy rower był kolorowy i miał dodatkowe dwa kółka po bokach. Drugi był mi dany w spadku po starszym rodzeństwie. Podobno przywiozła go mama z bratem aż z Wenecji. Więc nie była to damka, ale uwielbiałam go. A potem go totalnie popsułam. W gimnazjum nauczyciele mieli ten beznadziejny pomysł, żeby czwarta godzina wychowania fizycznego była obowiązkowym fakultetem, więc mus...

Rowery i ruch drogowy w Holandii

Obraz
Chyba najwyższy czas napisać o najbardziej charakterystycznym artefakcie całej Holandii, czyli rowerze. Anegdota głosi, że w samym Amsterdamie jest więcej rowerów niż mieszkańców. Potwierdzają to badania i sondaże, które pokazują, że na jednego mieszkańca przypada średnio 1,5 roweru. Liczba rowerów w Amsterdamie dochodzi do tego absurdu, że władze walczą z nadmiarem porzuconych dwukołowców. Wyobrażacie to sobie? To co większość przyjezdnych uważa za ciekawostkę turystyczną, jest codziennością dla Holendra. A od trzech tygodni także dla mnie. Bez roweru wytrzymałam około tygodnia. I to już duży wyczyn, jak na holenderskie warunki. W ciągu tygodnia bez roweru, omal nie zbankrutowałam - transport publiczny, o którym może uda mi się kiedyś opowiedzieć, jest tu wspaniały, na prawdę wspaniały i bardzo praktyczny, ale nieziemsko drogi -, i omal nie zostałam potracona tylko jakieś, banialuka, sto razy... przez rowerzystów oczywiście. To, co każdy turysta przyjeżdżający do Holandii pow...

Ola happiness station

Obraz
Ola happiness station - Rotterdam 2013 Znacie lody ALGIDA? Jasne, że tak, każdy je w Polsce zna. Rzucające się w oczy czerwono-białe logo z sercem to ich znak rozpoznawczy. Ale czy wiedzieliście, że praktycznie w każdym kraju, lody Algida nazywają się inaczej? We Włoszech (kraju założenia marki), Polsce i kilku innych krajach noszą nazwę Algida. W Austrii reklamowane są jako lody Eskimo. W USA i Kanadzie to Good Humor. W Hiszpani - Frigo. W Ekwadorze - Pinguino. W Australii i Nowej Zelandii - Streets. W Rosji - Inmarko. W Niemczech - Langnese. Happiness Amsterdam 2017 A w Holandii? W Holandii to lody OLA. Stąd nazwa tego bloga. A raczej jego część. Nie jestem hipokrytką. Uwielbiam jak mówi się do mnie per Aleksandra. Ale pod "Ola happiness station" kryje się mała anegdotka. Happiness Amsterdam 2017 Cztery lata temu, gdy byłam w Holandii na wymianie międzyszkolnej, jeden dzień mieliśmy spędzić z rodzinami naszych partnerów. Była to niedziela. Ostatn...

#Zakątki Amsterdamu1: Pchli targ Waterlooplein

Obraz
Po holendersku pchli targ to Vlooienmarkt. Ten na który ja się udałam (raczej z ciekawości, niż z autentycznego zainteresowania do kupna czegokolwiek) był bardzo blisko domu Rembrandta - pchli targ Waterlooplein. I jak to na każdym pchlim targu, można było znaleźć wszystko. Od jedzenia, ubrań, płyt winylowych, książek, oczywiście rowerów, do sprzętu elektronicznego - ale nie pytajcie czy działającego - i antyków. Szmelc, mydło i powidło, mówiąc w skrócie. Oczywiście niczego nie kupiłam, ale muszę przyznać, że było to miejsce nadające się świetnie do robienia ciekawych i kolorowych zdjęć.  

Baner

Obraz
Za każdym razem, gdy jadę na uczelnię mijam budynek, na którym stoi baner. Baner z prawdziwą, chwytliwą sentencją, ale też głębokim przesłaniem. "The world moves around the Sun, not money" (w luźnym tłumaczeniu: Ziemia kręci się wokół Słońca, a nie pieniędzy" Chyba muszę o tym pamiętać, gdy będę kupować bilety lotnicze do Polski w okresie świątecznym. Bo nawet nie chcę sobie myśleć ile wydam pieniędzy, żeby spędzić kilka dni z rodziną. Ale wszystko jest warte swojej ceny. Oni są warci tej ceny. A ja za wszelką cenę chcę być w domu na Święta Wielkanocne. Pieniądze to nie wszystko. Pieniądze nie są ważne. Prawda? Jak dzisiaj wydam, jutro nie będę mieć, ale przeżyję. Bo w końcu świat nie obraca się wokół pieniędzy, ale Słońca.

The bride

Obraz
"De brug" po holendersku to najzwyczajniej w świecie "most". Z architektonicznego punktu widzenia most jest budowlą, która łączy przeciwne końce. Alicja wymyśliłaby pewnie jakąś lepszą definicję, ale może nikt nie będzie się czepiał tej. W literaturze most może symbolizować połączenie dwóch światów, czy połączenie w czasie i przestrzeni - tak, sprawdziłam w słowniku symboli literackich, nie wciskałabym wam przecież kitu. Ale most to także metafora ludzkiego życia... czekamy tylko na to, aby dojść do końca, na drugi brzeg i nie wiemy co się później wydarzy. W sensie po śmierci. Możemy się tylko domyślać. Ok,ok, ale ja dziś nie o tym. Mosty. W Amsterdamie jest ich od groma, i co się dziwić, jeśli całe miasto jest utkane kanałami. A dokładniej mówiąc, jest ich 1 753 - jeśli wierzyć przewodnikom. Jedne się otwierają, inne nie. Jedne są metalowej konstrukcji, inne częściowo kamienne. Jedne bardziej atrakcyjne turystycznie od drugich. Jest Niebieski Most (Blawbur...

Rozmowy

Obraz
To takie dziwne... a jednocześnie tak satysfakcjonujące, gdy kontakty z bliskimi zaczynają się rozwijać w miarę fizycznego oddalania się od siebie. Jestem w Amsterdamie trzeci tydzień. Oddalona od rodziny i przyjaciół o 1 300 kilometrów. I w życiu nie rozmawiałam tak dużo z moimi bliskimi. O takich tematach. Poważnych. Głębokich. Rzeczywiście coś znaczących. W życiu rozmowy nie były nigdy tak przyjemne i spokojne jak teraz. Nigdy nie widziałam u nich takiego zaangażowania, gdy ze mną rozmawiają. Nie opowiadają o tym, co się dzieje. Ale na prawdę ROZMAWIAJĄ ze mną. Potrzebowali, abym wyprowadziła się do innego kraju na drugim końcu Europy, żeby w końcu autentycznie mnie zauważyć. By poświęcić choć jedną godzinę w ciągu dnia, by spędzić razem czas na rozmowie. Albo może to ja potrzebowałam oddalić się, by zacząć znów integrować się z ludźmi. By się zdystansować. Odległość tak na prawdę zbliża, a nie oddala. Nie dzieli, a jednoczy. Przynosi trochę wewnętrznego spokoju i zapewnie...

Aleksandra

Obraz
Tak, w Starbucksie też się nie wysilają dla Aleksander ;) Możecie nazwać mnie hipokrytką. Ale to nie tak. Zaraz wam wytłumaczę. Mam na imię Aleksandra. Nie Ola. Nie Oleńka. Olusia. Alex. Olka. Olcia. I - o błagam nie!- Olga. Aleksandra. A-L-E-K-S-A-N-D-R-A 10 liter. 4 sylaby. 1 wcale nie tak długi wyraz. W dowodzie mam zapisane, że jestem Aleksandrą. Tak dali mi na imię rodzice, gdy się urodziłam. Tak mnie ochrzczono.  Formalnie jestem Aleksandrą. Ale tak na prawdę nigdy nią nie byłam. Chociaż każdy wie jak mam na imię, nazywa mnie Olą. Z rzadka Olusią. Dla jednego specjalnego wyjątku jestem Olcią. Czy mi to przeszkadza? Czy zdrobnienia mnie irytują i frustrują? Nie. Chyba dlatego, że się do nich przyzwyczaiłam. Ale zdrobnienia nie są po to, aby ich nadużywać lub, co gorsza, zastępować nimi całkowicie pełne imię. Zdrobnień używamy najczęściej, gdy chcemy podkreślić swój zażyły stosunek z drugą osobą. Mają sprawić, że nasze imię będzie wypowiedzia...