Gdy Polak spotyka Polaka
Charakterystyczną cechą jest słownictwo. Uwierzcie mi, jakkolwiek nie byłoby tłoczno i głośno na ulicy, swój pozna swego. I nic dziwnego, że praktycznie każdy obcokrajowiec zna to jedno polskie słowo. Słowo którego nienawidzę. K*rwa tu, k*rwa tam... i tak wiesz, że masz do czynienia z Polakiem.
Może dlatego mnie to dzisiaj zmyliło. Albo może już przyzwyczaiłam się, że jestem brana za Holenderkę, bo w przeciwieństwie do turystów, staram się używać tych kilku holenderskich słów, które znam. Więc gdy idę do muzeum i pokazuję kartę, którą mogą kupić tylko mieszkańcy Holandii, automatycznie obsługa wali do mnie po holendersku. Nauczyłam się już nie panikować i słuchać uważnie co mają do powiedzenia, ogólny sens zawsze zrozumiem, a później grzecznie dziękuję, oczywiście po holendersku. "Dank u wel" jest chyba najprostszą do wymówienia frazą i przynajmniej pokazuje, że się starasz. Tak samo mam w sklepach. Dopóki mało mówię i odpowiadam półsłówkami, to biorą mnie za Holenderkę, a przynajmniej kogoś kto mówi po holendersku. Czasami mam śmieszne sytuacje, gdy muszę wyprowadzić rozmówcę z błędu, bo mówi zbyt szybko, albo gdy nie mam zielonego pojęcia o czym mówi. Jednak dzisiaj nie przydarzyła mi się żadna śmieszna sytuacja, ale zwyczajne świństwo.
Ludzie często nie zdają sobie sprawy z tego jaką moc mają słowa, ani z tego jak łatwo kogoś obrazić, gdy nie dobiera się ich z rozwagą. Będąc turystą w obcym kraju, często mamy poczucie, że możemy mówić wszystko na co mamy ochotę, obgadywać przechodniów, robić "śmieszne" uwagi itd., bo wydaje nam się, że i tak nas przecież nikt nie zrozumie. And maybe it was a case 100 years ago, but now, when we live in the global village, it is really naive to think like that.
No więc, poszłam dziś do AH, nic nadzwyczajnego. Musiałam kupić tylko przecier pomidorowy na zupę, ale jak zwykle poszłam też zrobić sobie darmową kawę, bo lekko już przysypiałam. Koło ekspresu stoją sobie dwaj ... mam problem z doborem słów ... panowie? faceci? chłopacy? Ok, niech będą dwaj buce. No więc podchodzę do ekspresu, podstawiam kubeczek, naciskam guziczek i czekam, aż kubek zapełni się kawą. Dodam tylko, że nawet nie zwróciłabym na dwóch buców uwagi, gdyby nie to, że jeden taranował mi dostęp do cukru i śmietanki w proszku. Moja kawa się zaparzyła, a ja słyszę: "hi". Jak każda wychowana osoba, odwróciłam się w ich stronę, lekko uśmiechnęłam i też odpowiadam "hi". Na początku myślałam, że może mnie kojarzą z naszych akademików, czy coś, dlatego mnie zaczepiają, ale ja ich nie poznałam, więc straciłam nimi zainteresowanie i sięgnęłam po cukier. Wtedy oni rzucili jakąś uwagę w stylu "free coffee", więc odpowiedziałam jakimś półsłówkiem, że "no tak". Po tej jednej uwadze stwierdziłam, że Holendrami to oni nie są, bo angielski kaleczyli do bólu (stereotyp alert!), ale wyglądali mi na studentów z Erasmusa, więc pomyślałam, że pewnie mieszkają u nas na campusie. I wtedy usłyszałam coś, co sprawiło, że poczułam się jakby mnie ktoś uderzył w policzek. Trochę żałuję, że powiedział to pod nosem, mamrocząc, a nie głośno i dobitnie, bo może wtedy miałabym odwagę spojrzeć mu prosto w oczy i odszczeknąć czymś lepszym, albo po prostu zwrócić uwagę na to jak powinno się traktować kobiety, i do tego zupełnie nieznajome. A usłyszałam mniej więcej to: "zapytaj czy pokaże cycki, to może...". W pierwszym ułamku sekundy myślałam, że się przesłyszałam, może dlatego nie zareagowałam tak jak powinnam, tylko schowałam swoją dumę do kieszeni, podniosłam głowę, zabrałam kubek z kawą i się odwróciłam. Dwaj buce najwyraźniej myśleli, że jestem Holenderką i niczego nie rozumiem, bo na odchodne rzucili jeszcze "TOT ZIENS" (z mocnym polskim akcentem, "tot ziens" wymawia się jak "tut cins", a oni kompletnie schrzanili to wymawiając jak "tot zins"). Udałam, że nie usłyszałam i poszłam na stoisko serowe.
Ręce trzęsły mi się i palce świerzbiły jeszcze przez kolejne dziesięć minut, gdy próbowałam znaleźć przecier pomidorowy. I oczywiście dopiero po fakcie uświadomiłam sobie, że nie powinnam udawać, że niczego nie zrozumiałam. Powinnam zareagować. Wygarnąć mu tak, żeby to on się zawstydził i żeby zrobiło mu się głupio. Bo jakkolwiek niewinne, czy śmieszne były jego słowa w jego mniemaniu, to mnie osobiście zabolały. Assult is always an assult, it doesn't matter that it's not physical. It also could be a verbal attack. A ja myślałam, że Polacy szanują kobiety i są "dżentelmenami". Widocznie bliżej młodym Polakom do, jak to Karol lubi określać, "ciapatych" niż myślałam. Gdybym spotkała ich w sklepie jeszcze raz, byłabym może bardziej odważna, ale stało się co się stało i się nieodstanie.
Na szczęście pięć minut później, gdy czekałam w kolejce do kasy, humor poprawił mi chłopczyk o imieniu Adam, który w przeciwieństwie do dwóch starszych buców, mówił piękną dziecięcą polszczyzną. Jaki z tego morał? Uważaj na to, co mówisz, bo słowa bolą czasem bardziej niż mocny cios w brzuch. I nie folguj sobie za granicą, bo jeśli w takim miasteczku jak Diemen mieszka pewnie około stu Polaków, to w dużych miastach też może cię ktoś zrozumieć.
Komentarze
Prześlij komentarz